Importujmy inflację ze Szwajcarii! Tylko 3% i spada, w Polsce 18% i rośnie.

https://wroclaw.tvp.pl/60710794/mam-nadzieje-ze-pieniadze-z-kpo-zostana-uruchomione-na-przelomie-roku

Czy inflacja w Polsce jest importowana, tak jak mówił m.in. Premier Morawiecki? Jeśli tak, to dlaczego nie importujemy jej ze Szwajcarii, gdzie inflacja wynosi tylko 3% i spada, a w Polsce 18% i rośnie. Skąd ta różnica ? Dlaczego w Szwajcarii nie ma „Putinflacji” ani „Glapinflacji? W tym artykule sobie to wyjaśnimy.

Formalnie za politykę pieniężną (walkę z inflacją) odpowiedzialne są banki centralne, które w teorii mają być niezależne od władzy. W Polsce jest to Narodowy Bank Polski (NBP), a w Szwajcarii – Narodowy Bank Szwajcarii (Swiss National Bank – SNB). W Polsce szefem banku centralnego jest Adam Glapiński, który w 2016 r zastąpił Marka Belkę, a w Szwajcarii szefem banku jest Thomas Jordan, który w 2012 r. zastąpił Philipa Hildebranda. Wpływ na inflację mają jednak też rządy poprzez swoją politykę wydatkową czy energetyczną.

Zacznijmy krótko od poprzedniego prezesa NBP. U końca kadencji Marka Belki mieliśmy w Polsce tzw. deflację, innymi słowy wskaźnik inflacji był ujemny, ceny spadały w tempie ok 1% rok do roku przy stopach procentowych na poziomie 1,5% roku. Oznacza to, osoby i firmy trzymające oszczędności na lokatach zarabiały realnie 2-3% w ciągu roku. To były te czasy, kiedy emeryci dostawali śmieszne 5 zł waloryzacji, ale z racji że ceny spadały – realnie zyskiwali więcej, niż 5 zł. To jednak ma swoje minusy – firmy wolały oszczędzać na kontach, niż inwestować na drogi realnie kredyt, bo po co ryzykować rozwój biznesu, skoro ma się pewne 3% w skali roku? Z mojej strony krytykowałem wtedy Marka Belkę za to, że Polska miała realnie najwyższe realne stopy procentowe na świecie, a utrzymująca się deflacja -1,5% to znaczne odchylenie od celu inflacyjnego na poziomie 2,5%. Czeski bank centralny w tym czasie utrzymywał stopę procentową na poziomie 0,05%, a więc blisko zeru, mimo, iż w Czechach nie było deflacji.

W tym samym czasie również deflację (ujemną inflację) na poziomie 1,5%  miała też Szwajcaria , a ich bank centralny utrzymywał stopy na ujemnym poziomie -0,75% (jako pierwszy kraj na świecie). Ujemne oprocentowanie miało zniechęcić nadmierny napływ kapitału spekulacyjnego, który zbytnio umacniał franka szwajcarskiego.

Mamy zatem dwie europejskie gospodarki: Polską i Szwajcarską, które w latach 2014-2017 miały podobny wskaźnik inflacji, a raczej deflacji – wynikającej z globalizacji procesów gospodarczych, optymalizacji kosztów produkcji i postępu technologicznemu, a to wszystko w dużej mierze dzięki Chinom, które wyspecjalizowały się w taniej produkcji i handlu międzynarodowym.

Powróćmy teraz do poprzedniego szefa SNB – Phillipa Hildegranda. Został on szefem szwajcarskiego banku centralnego w 2010 roku i musiał zmierzyć się z wyzwaniem, jakim było pogłębiające się umocnienie franka związane z dodrukiem pieniądza na świecie i napływem kapitału do Szwajcarii jako bezpiecznej przystani. Umacniający się frank teoretycznie obniżał konkurencyjność szwajcarskiej gospodarki i powodował ryzyko długotrwałej ujemnej inflacji, czego szef SNB chciał uniknąć. Ponadto umacniający się frank powodował księgową stratę banku centralnego, ponieważ waluty obce były wyceniane po niższych kursach. Warto tu wspomnieć, że w Szwajcarii bank centralny jest prywatną spółką notowaną na giełdzie, w której większość udziału mają podmioty publiczne (samorządy – kantony) a część to również inwestorzy prywatni, którym ogromne straty księgowe banku się nie podobały. Hildebrandowi zarzucano również brak doświadczenia i relatywnie młody wiek.

We wrześniu 2011 r. Hildebrand podjął decyzję o oficjalnej interwencji na rynku walutowym i dokonał dewaluacji poprzez wprowadzenie sztywnego kursu wobec Euro na poziomie 1,20. Oznaczało to, że SNB zobowiązał się do skupu euro po kursie 1,20 za franka, podczas gdy rynek wcześniej ustalał ten kurs na 1,10. Działanie to zaskoczyło rynek walutowy, ale pozwoliło ustabilizować na kilka miesięcy kurs franka powyżej 1,21-1,24 za euro. Jednak popyt na franka nie słabnął i pod koniec roku kurs znów się umacniał zbliżał się do 1,20. Pojawiło się wtedy pytanie, jak wyjść z tego sztywnego kursu. Taka decyzja nie mogła być wcześniej zapowiedziana, ponieważ byłaby to okazja dla spekulantów, którzy najpierw sprzedawali by bankowi centralnemu Euro po 1,20, a po zniesieniu kursu, kupowaliby po niższym.

Kontrowersje wokół działań Hildebranda spowodowały nacisk na jego odejście. Pod presją opinii publicznej zrezygnował w styczniu 2012, oficjalnie z powodu prywatnych transakcji walutowych swojej żony, która zarobiła ok 50-60 tys. Franków, co jest jednak śmieszną sumą jak na zarobki prezesa banku centralnego, którego miesięczna pensja wynosi więcej. Hildebrand jednak wolał zachować pewne standardy bankowości, a że nie miał partyjnych pleców, to pewnie też nie był zbyt pewny siebie na piastowanej funkcji, więc zrezygnował, tłumacząc to dobrem wizerunku banku centralnego.

W taki sposób Hildebrand po 2 latach odszedł ze stanowiska i stał się najkrócej szefującym prezesem Szwajcarskiego Banku Narodowego, a jego zastępca Thomas Jordan miał do wykonania brudną robotę wyjścia ze sztywnego kursu do euro, czego dokonał bez oficjalnej zapowiedzi 15 stycznia 2015, co doprowadziło do silnych wahań na rynkach walutowych a za tym bankructwa wielu firm i niewypłacalności brokerów.

https://stooq.com/q/?s=eurchf&c=10y&t=c&a=lg&b=1

Wiele instytucji i dziennikarzy miało za złe Thomasowi Jordanowi tę decyzję i wprowadzanie rynków w błąd (miesiąc wcześniej nie przewidywał rezygnacji ze sztywnego kursu), jednak trudno było inaczej rozwiązać problem, który stworzył jego poprzednik. A być może (to moja hipoteza) chodziło właśnie o to, by celowo naruszyć zaufanie do Szwajcarskiego Banku w celu osłabienia franka w dłuższym terminie? Takie przemyślenia są uzasadnione zwłaszcza, ze w 2018 roku Szwajcaria ograniczyła tajemnicę bankową i dopiero wtedy frank szwajcarski po krachu z 15 stycznia 2015 powrócił do poziomi 1,20, choć później znów zaczął się umacniać w kierunku 1:1 do euro.

https://en.wikipedia.org/wiki/Philipp_Hildebrand

Dlaczego o tym piszę? Dlatego, że Szwajcarzy wyciągnęli konsekwencje wobec bankiera, który zachował się w sposób nieprzemyślany, a do tego pozwolił sobie na spekulacje walutową w rodzinie.

Dla zainteresowanych bliżej tym tematem, odsyłam do mojej pracy dyplomowej, którą obroniłem na studiach NBP. Przedmiotem pracy była analiza działań SNB w latach 2011-2015. Praca dostępna jest poniżej:

http://docplayer.pl/494286-Uniwersytet-ekonomiczny-w-krakowie-krakowska-szkola-biznesu.html

Dodatkowo, dla zainteresowanych giełdą i rynkami finansowymi, odsyłam to bardzo ciekawego wpisu pod tytułem „Mój Soros Trade” na stronie traderblog.pl, gdzie autor opisuje, jak uczciwie zarobił krocie w zasadzie bez żadnego ryzyka, dzięki temu że przewidział decyzję SNB.

http://www.traderblog.pl/moj-soros-trade/

Wróćmy teraz do Polski. Poprzedni prezes NBP – Marek Belka, choć może nie prowadził idealnej polityki monetarnej (pozwoliłby inflacja znacznie odbiegła od celu inflacyjnego i doprowadził do deflacji), to jednak prowadził konserwatywna i odpowiedzialną politykę banku centralnego. Przekazał stery Adamowi Glapińskiemu bank centralny w bardzo dobrej kondycji, Polska miała stabilny wzrost gospodarczy i stabilne ceny, nie było widma wysokiej inflacji. Adam Glapiński został prezesem NBP dzięki przejęciu władzy przez PiS i wieloletniej znajomości z prezesem Kaczyńskim, tu oni razem na zdjęciu (Glapiński po prawej)

Reformy gospodarcze nowego rządu PiS od 2016 roku (głównie 500+) nieco obudziły inflację, ale nadal nie była ona problemem i krążyła poniżej celu inflacyjnego na poziomie 2,5%. Nie wiązało się to ze znacznym dodrukiem pieniądza ze strony banku centralnego a jedynie z przekierowaniem dochodu narodowego wewnątrz gospodarki.

Pierwsze rysy na działalności Adama Glapińskiego pojawiły się na przełomie 2018/2019 r, gdy opinia publiczna poznała zarobki nowych dyrektorek NBP, tzw. „aniołków Glapińskiego”. Dwie urocze blondi na stanowiskach dyrektorskich zarabiały niebotyczne pieniądze, choć z polityką monetarną niewiele miały wspólnego.

Prezes Glapiński dość arogancko bagatelizował sprawę i nie widział w tym nic złego. W skrócie można powiedzieć, że, „te pieniądze się im po prostu należały”.

Problemy z inflacją zaczęły pojawiać się w połowie 2019 roku. Poniekąd wynikały one z polityki prezydenta Donalda Trumpa, który nakładał cła na Chiny, co wyhamowało proces globalizacji wymiany handlowej i niższych kosztów wytwarzania. W Polsce dodatkowo presja inflacyjna wynikała z rosnących kosztów pracy – coraz wyższych pensji wynikających z braku rąk do pracy i spadku bezrobocia do 5%. 500+ sprawiło, że część społeczeństwa nie musiała już pracować, albo przynajmniej nie chciał brać nadgodzin. Koszty usług w budowlance wzrosły.

Jak NBP wywołał inflację?

Inflacja w czerwcu 2019 wyniosła 2,6%, a więc ponad cel inflacyjny NBP, który jest na poziomie 2,5%. Co istotniejsze, projekcje inflacyjne NBP sporządzone w marcu 2019 przewidywały, że inflacja w czerwcu wyniesie 1,7%, a do przekroczenia celu inflacyjnego może dojść dopiero w 2020 roku. To był pierwszy test na to, czy prezes Adam Glapiński będzie inflacje traktował na poważnie. Mimo niespodziewanego wzrostu inflacji, Adam Glapiński uspakajał, że wszystko jest po kontrolą. Stopa procentowa w Polsce pozostawała bez zmian na poziomie, który ustalił Marek Belka (1,5%), mimo, że Czesi w między czasie podnieśli stopy z 0,05% do 2%.

Na początku 2020 oczywistym już było, że prognozy NBP okazały się porażką, Adam Glapiński się mylił, a NBP jest spóźniony z działaniem. Inflacja w Polsce na poziomie 4,4% za styczeń 2020 nie tylko odstawała już od prognoz NBP, które zakładały, że na 60% inflacja będzie w przedziale 1,5%-4%, ale przede wszystkim mocno przekraczała górną granicy celu inflacyjnego (teoretycznie NBP prowadzi politykę celu inflacyjnego na poziomie 2,5%, z granicą odchyleń 1%.).

Obrazuje to poniższy wykres:

Prezes Glapiński jednak utrzymywał, że inflacja nam nie grozi i za jego kadencji podwyżek stóp nie będzie.

Najlepsze jednak było dopiero przed nami. Ten, kto myślał, ze Pan Glapiński będzie walczył z inflacją, nie miał już wątpliwości. Ani inflacja, ani konstytucją się nie przejmował. W marcu 2020 pojawił się COVID i lockdowny, a wraz z nimi, obniżka stóp procentowy i dodruk pieniędzy w większości krajów Europy, łącznie z kupowaniem obligacji emitowanych de facto przez Skarb Państwa. Adam Glapiński złamał zatem przynajmniej dwa artykuły Konstytucji, tj art. 227, który mówi, że NBP odpowiada za wartość polskiego pieniądza, a precyzuje go art. 3 ustawy o NBP, mówiący że podstawowym celem NBP jest utrzymanie stabilnego poziomu cen. Drugim złamanym artykułem Konstytucji jest art. 220, zakazujący zadłużania państw w banku centralnym.

W tym momencie Adam Glapiński stał się już karykaturą prezesa banku centralnego, a Internauci mieli go za błazna  i bohatera internetowych memów i śmiesznych obrazków, takich jak ten poniżej.

Skala dodruku pieniądza była niebotyczna, za pomocą „tarcz antykryzysowych” w kilka miesięcy wpompowano w Polską gospodarkę ok 220 mld zł (dla porównania, uruchomienie 500+ kosztowało ok 30 mld zł). Stopy procentowe zostały obniżone do prawie do zera. Coś, czego Marek Belka nie zrobił przy deflacji, Adam Glapiński zrobił przy inflacji przekraczającej cel inflacyjny. Skalę dodruku obrazuje poniższy 10 letni wykres poziomu podaży pieniądza M3, na którym czerwoną linią zaznaczono dotychczasowy trend (wyznaczony dla okresu sprzed pandemii).

https://tradingeconomics.com/poland/money-supply-m3

Jak widać od marca 2020, tj. od czasu COVIDA, mieliśmy potężny wystrzał podaży pieniądza. W ciągu roku zwiększono jego podaż o 18%, czego nie robiono nigdy wcześniej w najnowszej historii Polski.

Dla porównania, poniżej zmiana podaży pieniądza w Czechach, gdzie również dodrukowano pieniądze, ale nie w takiej skali:

https://tradingeconomics.com/czech-republic/money-supply-m3

Zobaczmy i przeanalizujmy również wykres podaży pieniądza w Szwajcarii, który jest poniżej.

Jakie mamy wnioski z powyższych wykresów podaży pieniądz w czasie?

Godny uwagi jest fakt, że w czasie gdy w Polsce pojawiła się presja inflacyjna (połowa 2019 r), Szwajcarzy zaczęli już z nią walczyć u siebie ograniczając podaż pieniądza, co widać spadkiem dynamiki poniżej linii trendu. W czasie lockdownu nastąpił dodruk- zwiększenie podąży pieniądza i powrót ponad linię trendu, jednak w delikatnym stopniu, a nie w takim jak w Polsce. Co ważne, od połowy 2021 r  podaż pieniądza przestała rosnąć, a obecnie (końcówka 2022) jest na poziomie poniżej 10 letniej linii trendu. 

Podsumowując powyższe wykresy, można powiedzieć, że w wrześniu 2022 podaż pieniądza w Polsce była ponad 20% wyższa niż wynikało to z linii trendu (2,1 biliona wobec 1,7 biliona wynikające z linii trendu). Dla porównania, w Czechach w tym samym czasie podaż pieniądza była 5% wyższa od wartości wyznaczonej z linii trendu, a w Szwajcarii ok 1% niższa od linii trendu.

Jak NBP walczył z inflacją?

Jak to się przekłada na wykres inflacji? Po pierwsze ciągle z ust prezesa Glapińskiego słyszeliśmy w kółko, że wystrzał inflacji nam nie grozi, że czeka nas deflacja, że NBP czuwa i wie co robi, że inflacje jest przejściowa. Komunikat społeczny był taki, że nie należy bać się inflacji, a już na pewno nie oczekiwać wzrostu stóp procentowych, można spokojnie brać tanie kredyty na mieszkania. Oficjalne projekcie inflacji NBP wciąż pokazywały przejściowy wzrost inflacji i powrót do celu inflacyjnego w ciągu roku.

W tym czasie banki centralne Węgiel i Czech podejmowały już działania antyinflacyjne i rozpoczęły podwyżki stóp. Czesi rozpoczęły podwyżki stóp jeszcze w czerwcu 2021, podczas gdy pierwsza podwyżka stóp w Polsce była dopiero w październiku 2021. Poniższy wykres porównuje w czasie decyzje o pierwszych podwyżkach stóp procentowych w Czechach i Polsce. Rok 2021 Czesi kończyli ze stopami na poziomie 3,75%, a Polska 1,75%. Mimo niższej inflacji niż w Polsce, Czesi szybciej podnosili stopy procentowe kończąc serię podwyżek na poziomie 7%. W Polsce seria podwyżek zatrzymała się na 6,5%, a w celu ochrony kredytobiorców rząd wprowadził wakacje kredytowe, co w praktyce niweluje działanie NBP.

https://tradingeconomics.com/poland/interest-rate

Podwyżki stóp nie zmieniły jednak przewidywań prezesa Glapińskiego i jego analitycy wciąż uspakajali nas idiotycznymi wręcz prognozami wskazującymi że inflacja spadnie. W listopadowej projekcji wskazywano, że z 90% prawdopodobieństwem inflacja w Polsce w grudniu będzie poniżej 8%, a później zacznie szybko spadać. Jak się okazało, inflacja w grudniu 2021 była na poziomie 8,6% i rosła dalej.

W marcu, kiedy inflacja w Polsce była już dwucyfrowa (11%) a ceny surowców poszybowały w górę w związku z wojną na Ukrainie, analizy NBP nadal wskazywały, że inflacja jest przejściowa i w 2022 roku z 90% prawdopodobieństwem nie przekroczy 17%. Jak wiemy już we wrześniu 2022 mieliśmy w Polsce inflację 17,2%, a w październiku 17,9%. Poniżej prognozy inflacji NBP z marca 2022

https://www.nbp.pl/home.aspx?f=/polityka_pieniezna/dokumenty/projekcja_inflacji_2022_marzec.html

W tym samym czasie inflacja w Szwajcarii wynosiła 2,2%. Tutaj fragment stanowiska Szwajcarskiego Banku Narodowego z Marca 2022

https://www.snb.ch/en/mmr/reference/pre_20220324/source/pre_20220324.en.pdf

Bank Szwajcarii dostrzegając ryzyko inflacji podniósł oprocentowanie dwukrotnie, w czerwcu oraz wrześniu 2022, utrzymując je nadal na niskim, ale już dodatnim poziomie 0,5% (wcześniej było to -0,75%).

https://www.snb.ch/en/iabout/stat/statrep/id/current_interest_exchange_rates#t2

W przypadku Szwajcarii ważną jednak kwestię pełni kurs walutowy. Podczas gdy w Polsce złoty się osłabiał względem dolara i euro (za które kupuje się surowce) co dodatkowo napędzało inflację, frank pozostawał mocny, co ograniczało presję inflacyjną.

Jakie są efekty działań banków centralnych w Polsce i Szwajcarii, a dodatkowo jeszcze Czech? Czy działania NBP zapobiegły inflacji, a może chociaż przyczyniły się do wyższego wzrostu gospodarczego?

Spójrzmy na porównanie wykresów inflacji na przestrzeni 10 lat w Polsce, Szwajcarii i Czechach

Jak widać na wykresach presja inflacyjna od początku 2021 roku pojawiła się nie tylko w Polsce. Była ona związana ze światowym otwarciem gospodarki po lockdownach covidowych i dodrukiem pieniądza. Widać jednak, że inflacja w Szwajcarii jest na dużo niższym poziomie i spada. Inflacja w Czechach w ostatnich miesiącach również wyhamowała, w przeciwieństwie do Polski, gdzie inflacja nadal pędzi w kierunku 20%, które prawdopodobnie zostanie osiągnięte z początkiem 2023 roku, kiedy wejdą w życie choćby podwyższone podatki i opłaty lokalne w Polsce, a przedsiębiorcy zaktualizują cenniki o koszty energii i rosnących wynagrodzeń.

Zatem inflacja w Polsce szaleje, ale jak twierdzi Adam Glapiński i jego zwolennicy, że w Polsce trwa cud gospodarczy i uchroniliśmy wzrost PKB? Czy tak faktycznie jest, że polski wzrost PKB ma się tak dobrze? Porównajmy sobie jak to wygląda w Polsce, Szwajcarii i Czechach:

Czerwona linia pokazuje 10 letni trend. Jak widzimy, obecnie wzrost gospodarczy w Polsce jest poniżej linii 10 letniego trendu, a to oznacza, że gospodarka co prawda rośnie, ale w tempie wolniejszym niż rosła w poprzednich latach. Dodajmy, że Polska jest krajem rozwijającym się, który generalnie powinien mieć wyższe tempo wzrostu niż kraje rozwinięte, takie jak Szwajcaria. Tymczasem wzrost PKB w Szwajcarii jest na podobnym poziomie co w Polsce, ale – co najważniejsze w tym wszystkim – jest na poziomie wyższym, niż wynikający z linii 10 letniego trendu. W przypadku Czech wzrost gospodarczy obecne jest na poziomie linii trendu. Jakie są z tego wnioski? Bzdurą jest, że rząd i NBP uchronili wzrost gospodarczy w Polce. Jest wręcz przeciwnie, PKB rośnie w tempie niższym niż rosło we wcześniejszych latach.

Czy jednak potężny dodruk pieniądza i bezmyślna, bezprawna polityka monetarna prezesa NBP to jedyne przyczyny inflacji? Czy jednak jest coś w „Putinflacji”?

Warto na początku zaznaczyć, ze kryzys energetyczny (rosnące ceny gazu i ropy) rozpoczął się jeszcze przed wojną na Ukrainie, a wojna na Ukrainie dodatkowo podbiła te ceny. Ceny energii i gazu z krótkim terminem dostawy już na jesieni 2021 szybowały w górę i były niemal 10-ktotnie wyższe niż pół roku wcześniej. Ceny europejskiego gazu na holenderskiej giełdzie już w październiku 2021 były notowane po 100 euro, obrazuje to poniższa grafika.

A tak kształtowały się ceny gazu z dostawą na grudzień 2022 (dłuższy termin) na europejskiej giełdzie.

https://www.theice.com/products/27996665/Dutch-TTF-Gas-Futures/data?marketId=5460494

Jak widać ceny gazu momentami przebijały nawet 300 euro za kontrakt, a obecnie kształtują się nadal ponad 100 euro za kontrakt względem 15 euro na początku 2021 roku. To ogromny wzrost i ten wzrost oczywiście można przypisać działaniom Rosji i Putinowi, ale też władzom krajów Unii Europejskiej, które swoją gospodarkę oparły na gazie. A jaki kraj w Europie najbardziej zwiększył konsumpcję gazu w ostatnich latach? Zobaczmy jak kształtowała się konsumpcja gazu w Polsce, Czechach i Szwajcarii na przestrzeni ostatnich 10 lat.

Podczas gdy w Szwajcarii i Czechach konsumpcja gazu nie zwiększyła się istotnie, w Polsce mieliśmy drastyczny, aż 43% wzrost konsumpcji gazu, zwłaszcza po roku 2015 r. Zatem polskie władze (to już nie wina NBP) pod presją UE uzależniały Polską gospodarkę od importowanego gazu, rezygnując jednocześnie z wydobycia węgla. Symbolem tego działania było zaprzestanie budowy bloku C w elektrowni Ostrołęka, który został początkowo wzniesiony kosztem ok 1 mld zł, a następnie, pod pretekstem walki o klimat i braku rentowności, został rozebrany i przekształcony w blok gazowy. To też przykład, jak bezużyteczne inwestycje mogą zwiększać PKB…

Opieranie polskiej gospodarki i importowany gaz potwierdził prezes PGNiG, poniżej jego wypowiedź z komunikatu prasowego spółki z marca 2021 r (przed kryzysem energetycznym)

25 maca 2021 r.

– Zintensyfikowaliśmy gazyfikację kraju – w ubiegłym roku liczba nowo wybudowanych przyłączy gazowych sięgnęła prawie 113 tys., podczas kiedy w 2019 roku liczba nowych przyłączy wyniosła niecałe 82 tys. Grupa PGNiG ma już 63 stacje regazyfikacyjne, kolejne zostaną uruchomione w tym roku. Ta infrastruktura pozwoli dotrzeć do kolejnych odbiorców i zwiększać sprzedaż – podkreślił Paweł Majewski. 

W kolejnych latach spodziewany jest wzrost popytu na gaz, choćby w związku z oddawaniem do użytku nowych bloków gazowych w elektrociepłowniach. Powiązanie cen gazu, który pozyskujemy z kierunku wschodniego, z indeksami giełdowymi w Europie, stworzył zupełnie nowe warunki mające ogromne znaczenie dla prowadzenia biznesu. To pozwoli nam zmierzyć się z wyzwaniami związanymi z transformacją energetyczną. Gaz będzie w niej pełnił wiodącą rolę, a PGNiG jest gotowe, by przez tę transformację przejść i wspierać w tym polską gospodarkę – powiedział Prezes PGNiG. 

https://pgnig.pl/aktualnosci/-/news-list/id/gk-pgnig-osiagnela-ponad-7-3-mld-zl-zysku-w-2020-roku/newsGroupId/10184

W imię idiotycznej walki ze smogiem i walki o klimat, sprowadzającej się de facto do walki z paliwami stałymi (węgiel, drewno) uzależniono gospodarstwa domowe i energetykę od gazu, który Polska musi importować. Zamknięto kopalnie, gdzie do wydobycia było jeszcze sporo pokładów węgla, zaprzestano inwestycje w nowe ściany węglowe, jak również nowe węglowe bloki energetyczne.

Wzrost konsumpcji gazu oraz wzrost kosztów gazu dla gospodarki zobrazowany jest na poniższym wykresie, jako przychodny państwowej grupy kapitałowej PGNiG.

sprawozdania finansowe grupy kapitałowej PGNIG

Jak widać przychody polskiej grupy gazowej, która w praktyce jest jedynym dostawcą gazu w Polsce, do roku 2020 wzrosły dwukrotnie. Wynikało to m.in. właśnie ze wzrostu konsumpcji o te wskazane wcześniej 43%.

W roku 2021 przychody PGNIG były na poziomie 70 mld zł, już ponad połowę wyższe, niż w 2020 roku – a to już nie tylko z uwagi na wzrost konsumpcji, ale już szalejące ceny.

W I połowie 2022 roku przychody PGNIG wyniosły… 78 mld, a więc więcej niż za cały 2021 rok. Należy się spodziewać, że w II połowie będzie podobnie, a zatem w całym roku 2022 przychody PGNIG przekroczą 150 mld zł.

Zakładając, że ok 20-30 mld zł to kwota nie związana z importem gazu, oznacza to, że nawet 130 miliardów złotych tylko w samym 2022 roku będzie wytransferowane za granicę na zakup gazu, czy to z Rosji za pośrednictwem europejskiej giełdy, czy to z USA czy Kataru za pośrednictwem gazoportu. Na te pieniądze będą musieli zapracować Polacy, a trafią one do obywateli innych krajów, z których importujemy gaz.

Dla porównania, pieniądze z Krajowego Planu Odbudowy, o który tak żebra i płaszczy się polski rząd w UE, to ok 130 miliardów złotych, które miałoby być wypłacane przez 7 lat.

Jeśli ceny gazu nie spadną i Polska będzie musiała co roku wydawać ponad 130 miliardów złotych na zakup gazu by utrzymać gospodarkę, to przewyższy to słynne 770 miliardów złotych, które mamy w ogole dostać z UE w latach 2021-2027.

https://www.gov.pl/web/premier/ponad-770-miliardow-zlotych-dla-polski

Czy to wina Putina, że nasi rządzący od 10 lat realizowali pro-gazową, a więc pro-rosyjską politykę? Czy to nie było do przewidzenia, że Rosja może grać szantażem energetycznym? Czy to mądre stawiać na energetykę gazową, wygaszać kopalnie, rezygnować z elektrowni węglowych, kiedy Chiny w 5 dni zużywają więcej węgla niż Polska przez cały rok? Dlaczego tak słabo idzie nam rozwój technologii odnawialnych energii, perowskitów? Dlaczego wraz z fotowoltaiką nie inwestuje w naturalne magazyny energii jak elektrownie szczytowo pompowe? Masę fantastycznych pomysłów na rozwój energetyki, pokazywanych przez majsterkowiczów na Youtubie, się w Polsce marnuje, a dotacje idą na prostackie instalacje fotowoltaiczne, co do których nie jest dostosowana infrastruktura.

Dlaczego Putinflacji nie ma w Szwajcarii?

Szwajcaria nie opiera swojej gospodarki na gazie. 60% energii elektrycznej dostarczają elektrownie wodne, jest ich ponad 600, największa ma 285 m wysokości (Grande-Dixence dam, kanton of Valais ) i jest trzecią największą zaporą wodną świata, ok 30% małe elektrownie atomowe.

Szwajcaria pokazuje, że ich gospodarka i system finansowy jest odporny na kryzysy i wojny. Nie tolerują jednak cwaniaków i ignorantów u władzy.

Zauważmy, że Szwajcaraia w zasadzie nie ma żadnych swoich złóż, na których mogłaby oprzeć gospodarkę. Korzystają natomiast z ich bogactwa naturalnego, jakim są elektrownie wodne co pozwala im się w dużym stopniu uniezależnić energetycznie.

Podsumowując, wysoka inflacja to wynik nieodpowiedzialnej polityki polskich władz, nie tylko karytkatury bankiera jakim jest Adam Glapiński, ale też kolejnych rządów w Polsce po roku 2010, które ulegały zewnętrznym naciskom na walkę z węglem i uzależnianie gospodarki od gazu w imię idiotycznych dogmatów o zabójczym smogu i ratowaniu klimatu.

Polska, zamiast korzystać z bogactwa złóż naturalnych jakie mamy, które moglibyśmy nie tylko zużywać do energetyki, ale i na eksport, nie tylko nie dba o rozwój alternatywnych źródeł energii, ale jeszcze kompletnie uzależniła się od zagranicznych dostaw gazu, który dodajmy, jest paliwem kopalnym tak samo jak węgiel. Nie jest to zatem ani polityka ekologiczna, ani ekonomiczna. Jest to polityka idiotyczna.

Inflacji nie da się ze Szwajcarii oczywiście importować, ale możemy importować standardy i zasady, które tam obowiązują, co być może w przyszłości uchroni nas przed kolejnymi kryzysami i drenowaniem kapitału Polaków do zagranicy. Podstawowa zasada to elementarna przyzwoitość, której symbolem braku jest Adam Glapiński. Nieważna konstytucja, nieważne błędy, nieważne gafy.

Problem inflacji zostanie w Polsce na dłużej i pewnie społeczeństwo powoli się przyzwyczai, gorzej z tym, że na skutej błędnej wieloletniej polityki energetycznej polska gospodarka przy wysokich cenach gazu będzie hamować, a to jest zjawisko, którego zwłaszcza młode pokolenie jeszcze nigdy na poważnie nie doświadczyło.

Jakie jest rozwiązanie z obecnej sytuacji? Niestety może być bardzo trudno teraz z tego wybrnąć. Obecna klasa polityczna prędzej coś zepsuje, niż naprawi, dobitnie pokazała to pandemia, jak w rezultacie działań które miały ograniczyć zgony, liczba zgonów wzrosła drastycznie. Walki z inflacją na poważnie nie będzie, zwłaszcza, że szykują się wybory i pasuje rozdawać, a nie zabierać. No chyba, że wymyśli się coś, żeby wyborów nie było, na przykład jakiś stan wyjątkowy, albo stan wojenny, oczywiści z powodu Putina.

Polskiej klasie politycznej od wielu lat brakuje przede wszystkim elementarnej przyzwoitości, a społeczeństwo jest masowo ogłupiane propagandą, tak jak w filmie idiokracja.