W dniu 22 marca 2023 r. Pan Bartek wystosował do Rzecznika Praw Obywatelskich poniższy wniosek związany ze zmianą w Ustawie o wykonywaniu inicjatywy uchwałodawczej przez obywateli. Projekt zmian w ustawie jest dostępny na dole strony.
Dzień dobry,
Zwracam się z wnioskiem do Rzecznika Praw Obywatelskich o ocenę załączonego projektu ustawy (zawartych w uzasadnieniu postulatów) i ewentualne wsparcie działań w kierunku zmiany Ustawy o wykonywaniu inicjatywy ustawodawczej przez obywateli.
Głównym celem projektu jest umożliwienie elektronicznej zbiórki podpisów pod obywatelskim projektem ustawy, ponieważ w dzisiejszych czasach „papierowe” zbieranie wszystkich wrażliwych danych rodzi wiele problemów i barier.
Ten roboczy projekt zapewne wymaga doszlifowania zapisów. Warto by było jednak zacząć od tego, z jakimi postulatami się RPO zgadza, a z jakimi nie i czy może proponuje inne zmiany.
Obecny okres przed wyborczy to dobry czas na takie zmiany, świadczy o tym choćby podjęty projekt zmian w ustawie o referendum lokalnym.
Pozytywna opinia RPO lub samo wskazanie zasadności zmian byłoby dobrym początkiem do dalszych działań i szukania szerszego poparcia.
Będę wdzięczny za odpowiedź.
Zachęcam załączone pro-obywatelskie środowiska do drążenia i nagłaśniania tematu.
9 marca br. Sejm przyjął projekt ustawy o zmianie ustawy o referendum lokalnym. Projekt, którym chwali się Paweł Kukiz, zakłada wiele pro-obywatelskich zmian, ale nie poparła go opozycja oraz, co ciekawe, większość posłów Solidarnej Polski, będącej w klubie poselskim PiS. Teraz ustawa trafi do Senatu, gdzie może napotkać na trudności, bo tam większość ma opozycja.
Poselski projekt zmiany ustawy o referendum lokalnym trafił do sejmu jeszcze w 2021 roku. Prace nad nim przyspieszyły, kiedy Paweł Kukiz wszedł w Koalicję z PiS. Nowe przepisy wydłużają czas na zbieranie podpisów z 2 do 6 miesięcy, zmniejsza ilość podpisów koniecznych do przeprowadzenia referendum z 10% do 5% mieszkańców gminy, zmniejsza o połowę wymaganą frekwencję, ale wprowadza też pewne ograniczenie tzw. okienka referendalne dla referendów tematycznych, których termin będzie wyznaczał premier dwa razy w kadencji.
Projekt był ostro krytykowany na mównicy sejmowej przez posłów opozycyjnych. Oto kilka wypowiedzi:
Joanna Fabisiak Koalicja Obywatelska: „Niejasna jest filozofia tej ustawy… czemu ma służyć to referendum, komu ma służyć to referendum, na pewno nie lokalnej społeczności, bo ta ustawa w tej formie nikomu nic nie daje.”
Zdzisław Wolski (Lewica): „Nietrudno sobie wyobrazić sytuację, że lokalni populiści będą organizowali referendum na temat, że woda ma być za darmo… doprowadzi to do walki z samorządem”
Mirosław Suchoń (Polska2050): „Tego rodzaju rozwiązanie (niższy próg wyborczy) spowoduje, że to będzie początek sporów społecznych, więc pytanie czy nie powinno się zrobić zmian aby ten próg znacząco podwyższyć.”
Obniżony próg ważności referendum nie podobał się tez analitykom Biura Analiz Sejmowych, które wskazało również na kilka zasadnych mankamentów formalnych i niejasności (które być może były źródłem sprzeciwu posłów związanych z ministrem sprawiedliwości i jego partii Solidarna Polska). Opinia Biura Analiz Sejmowych zawiera miedzy innymi takie zdanie:
„Teoretycznie nawet niewielka (a więc niereprezentatywna dla ogółu wspólnoty samorządowej) grupa mieszkańców mogłaby stosunkowo łatwo doprowadzić do odwołania danego organu. Ponadto organy samorządowe mogłyby funkcjonować w obliczu „stałej groźby odwołania”, potencjalnie podejmując decyzje pod wpływem innych kryteriów niż kierowanie się dobrem całej wspólnoty samorządowej”
Biuro Analiz Sejmowych żyje najprawdopodobniej w świecie teorii i nie dostrzega patologii jakie mamy w samorządach. Czy obecnie władze samorządów kierują się dobrem całej wspólnoty samorządowej? Oczywiście, że nie. Jest wręcz przeciwnie, kierują się zwykle interesami swojego lokalnego układu. Przykładowo, jeśli dany wójt ma przychylność strażaków OSP, to rozbuduje im strażnice albo kupi nowy samochód gaśniczy, mimo iż konieczności wymaga gminna droga dojazdowa do prywatnego przedszkola, którego właścicielem jest oponent wójta. O kwestii mianowania i nagradzania pracowników urzędu oraz prezesów spółek i rad nadzorczych można by pisać i pisać, ale w skrócie, niemal zawsze głównym kryterium są znajomości osobiste i korelacje lokalnego układu, a nie najwyższe kompetencje czy korzyści społeczne. I stąd zwykle zarządy spółek komunalnych i rady nadzorcze to osoby bliskie włodarzowi samorządu, często nie mające dostatecznej wiedzy i doświadczenia.
Co do polityków Koalicji Obywatelskiej, Lewicy i Polski2050, nie dziwi sprzeciw, ponieważ ich elektorat to głównie duże miasta, w których mają swoich włodarzy, a ci z kolei nie chcą, żeby ktoś patrzył im na ręce, a tym bardziej pokrzyżował plany.
Dziwi fakt, iż razem z opozycją głosowali posłowie Solidarnej Polski. Być może wynika to z kwestii niejasności formalno-prawnych projektu, a być może są to rozgrywki wewnątrzpartyjne klubu PiS, który wszedł w koalicję z posłami Kukiz15 w zamian właśnie za zmianę ustawy o referendum lokalnym, za co Pawłowi Kukizowi medialnie oberwało się zarówno ze strony tzw. opozycji „totalnej” jak i opozycji „wolnościowej”. Ci drudzy (Konfederacja, Wolnościowcy) w przeciwieństwie do odwiecznych oponentów PiS, poparli pro-obywatelskie zmiany w referendach. Jednak stanowczy głos sprzeciwu „opozycji totalnej” nie jest bez znaczenia, ponieważ opozycja ma większość w Senacie, który może chcieć blokować zmiany.
Tak czy inaczej, obecni samorządowcy są bezpieczni. Nawet jeśli ta zmiana ustawy o referendum lokalnym zostanie podpisana przez Prezydenta, to ma wejść w życie dopiero od 1 stycznia 2024, a zatem referendalny bat na samorządy będzie działał dopiero od następnej kadencji.
Znaczne obniżenie progu ważności referendum stawia pytanie, czy włodarze, przeciwko którym planowane jest referendum, nadal będą namawiać do bojkotu, jak to zwykle bywa. Dotychczasowy próg ważności na poziomie 30% frekwencji (czy 3/5 frekwencji w wyborach) zwykle był zaporowy dla inicjatorów i powodował nieważność referendum, choć niedawno udało się to w małej gminie w Będzinie na Pomorzu. Co ciekawe, odwołany w referendum wójt kandydował ponownie, ale przegrał z kretesem uzyskując tylko 12% poparcia.
Artur Dziambor z koła poselskiego Wolnościowcy w wywiadzie dla Fundacji PAFERE stwierdził, że jeśli zmiany wejdą w życie, to referenda będą odbywały się znacznie częściej, a włodarze samorządów będą się bali robić akcje w stylu „nie idźcie głosować”, bo przy progu 15% jest już duże ryzyko przekroczenia tej frekwencji. Dodał przy tym, że w jego ocenie referenda powinny być „bezprogowe”, ale równolegle z wprowadzaniem praw i zasad demokracji bezpośredniej należy kłaść nacisk na edukację społeczną i rozwój lokalnych mediów. Ponadto stwierdził, że co prawda zmiana ustawy o referendum to inicjatywa Pawła Kukiza, ale jest to również w interesie PiS, bo najbardziej uderza w burmistrzów i prezydentów miast, którzy zwykle są w opozycji do PiS. Zatem taki referendalny bat na samorządy rządowi jest nawet na rękę. Zgodził się jednak przy tym, że w dużych miastach jest większa niegospodarność i mniejsza kontrola społeczna. Na dotychczasowych zasadach w jego rodzinnej Gdyni musiałby zebrać 25 tysięcy podpisów by zainicjować referendum – to jest pięć razy więcej niż do zarejestrowania listy kandydatów do sejmu w całym okręgu.
Obszerny wywiad z posłem Arturem Dziamborem w temacie funkcjonowania samorządów i nowych przepisach o referendum lokalnym wkrótce pojawi się na kanale Youtube fundacji PAFERE.
Dziś trwa kolejny finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. W mediach słyszymy „na koncie WOŚP jest już 30 mln zł”, albo „Mamy już 30 mln zł”. Jest to nieprawda, bo w rzeczywistości jest to znacznie więcej. Według sprawozdań finansowych na koniec 2021 roku na kontach WOŚP było 265 mln zł, a sam zysk w 2021 roku wyniósł 59 mln. Sprawozdania finansowego za 2022 rok jeszcze nie ma, ale nie wykluczone, że przed zbiórką w 2023 roku na koncie było już 300 milionów zł.
Poniżej sprawozdanie finansowe WOŚP za 2021 rok, uzyskane ze strony :
WOŚP i media ukrywają fakt, iż na kontach fundacji znajdują się zyski z poprzednich zbiórek w łącznej kwocie 265 mln, a może i 300 mln zł. Czy ludzie tak chętnie popierali by WOŚP i wpłacali pieniądze, gdyby mieli świadomość, że tak olbrzymia kwota leży na kontach WOŚP, zamiast ratować zdrowie i życie dzieci? Dodatkowo, przez 20% inflację wpłacone przez ludzi kwoty do WOŚP straciły na wartości ok 50 mln zł. Oczywiście, inflacja to nie wina WOŚP, ale podstawowym celem fundacji charytatywnej powinna być pomoc potrzebującym i realizacja celów, a nie zabawa w fundusz inwestycyjny.
Poniżej nagłówki z popularnych redakcji:
O marnotrawstwie pieniędzy w WOŚP piszę już od kilku lat, tu przykład:
Dotychczasowy wójt gminy Będzino uzyskał ledwo 12% poparcia w przedterminowych wyborach organizowanych w styczniu 2023. Został zdeklasowany przez nową konkurentkę Sylwię Halamę, która uzyskała 88% głosów. Problem w tym, że były wójt Mariusz Jaroniewski poparcia społecznego nie miał już od dawna, a trwał u władzy dzięki przepisom, które go chroniły. Takich przypadków trwania przy korycie niechcianych włodarzy w Polsce jest zapewne setki, jednak ten w Będzinie to dobitny dowód, który warto przeanalizować i wyciągnąć wnioski, zwłaszcza w kontekście nowelizacji ustawy o samorządzie w 2018 roku i wydłużeniu kadencji z 4 do 5 lat, a w stosunku do obecnej kadencji, nawet 5,5 roku.
Zacznijmy od tego, że mieszkańcy Gminy Będzino już z początkiem 2021 r. podjęli działania w celu odwołania wójta, zarzucając m.in. niegospodarność, nieskuteczność w pozyskiwaniu dotacji zewnętrznych i brak należytego wykonania budżetu, mimo iż gmina dostała extra 3 mln zł odszkodowania za wiatraki. Mieszkańcy rozpoczęli zbiórkę podpisów pod inicjatywą referendum odwoławczego, co spotkało się z atakiem ze strony wójta i groźbami, a następnie procesami sądowymi, które wytoczyli szkalowani i zastraszani inicjatorzy wobec aroganckiego wójta. Wyroki sądów na szczęście były korzystne dla obywateli – wójt został prawomocnie skazany za zniesławienie, a dodatkowo musiał wypłacić 8 tys. odszkodowania.
Zebranie podpisów pod referendum to nie lada wyzwanie. W dużych miastach – trudne do przeprowadzania, ale w małych gminach – jak niespełna 10 tysięczna gmina Będzino – realne. Groźby i pomówienia nie zraziły mieszkańców i wymaganą ilość podpisów, jaką nakazuje ustawa (tj. przynajmniej 10% wyborców) zebrali w stosownym terminie (tu ustawa daje tylko 2 miesiące) i złożyli wniosek do komisarza wyborczego, który najpierw wyznaczył termin na maj, a następnie przesunął go na czerwiec 2021.
W praktyce, od decyzji obywatelskiej inicjatywy do przeprowadzenia referendum trzeba liczyć nawet 5 miesięcy. W tym czasie wójt może za pieniądze podatników zintensyfikować lokalną propagandę, ale również w rożny sposób zniechęcać ludzi do podpisywania się pod referendum, a następnie zniechęcać do udziału w referendum. Włodarze maja do tego oczywiście publiczne pieniądze mieszkańców, za które mogą „przekupić” radnych czy sołtysów remontami dróg czy wykorzystać lokalne organizacje takie jak kluby sportowe, które staną za murem za włodarzem i w zamian za np. remont boiska będą dokuczać i utrudniać działanie inicjatorom referendum. Jako przykład można też podać Wieliczkę, gdzie w styczniu-lutym 2021r. po rozpoczęciu obywatelskiej inicjatywy referendalnej burmistrz nagle znalazł dodatkowe 6 mln zł na nakładki asfaltowe na wsiach i w mieście, zaczął nagle aktywnie współpracować z sołtysami, dla których wcześnie nie miał czasu. W lokalnych gazetach trwała intensywna kampania propagandowa o świetności gminy i wspaniałych osiągnięciach burmistrza. Plakaty informacyjne inicjatorów referendum zaklejane były przez ludzi burmistrza plakatami z akcją „DIALOG”, która miała polegać na konsultacjach społecznych i wskazywaniu przez mieszkańców nowych terenów zielonych, a w Internecie pojawiły się videoprezentacje ukazujące nowe rozwiązania zakorkowanych skrzyżowań.
Takie działania są stosunkowo skuteczne, bo ludzie nie widzą i nie znają kwot wydanych na propagandę, a wizja naprawy dróg i odkorowania miasta nastraja ich pozytywnie, nawet jak nie dojdzie do skutku. W Wieliczce wymaganej ilości podpisów zebrać się nie udało, choć sama akcja miała wiele pozytywnych skutków. Burmistrz Wieliczki zatem trwa w przekonaniu, że ma ok 55% poparcia, które zdobył w wyborach, choć obecnie w rzeczywistości to poparcie może być nawet o połowę mniejsze. Podobnie jest z Prezydentem Tarnowa, który kilkukrotnie nie uzyskał absolutorium, w kilka miesięcy temu zadeklarował nawet, że zrezygnuje, ale w ostateczności „dla dobra” Tarnowa pozostał na stanowisku.
W gminie Będzino zebrać podpisy się udało, jednak wywołanie referendum przez mieszkańców to jednak połowa sukcesu, bo kolejną barierą do pokonania jest próg referendalny. I tu pojawił się problem. Mimo iż w czerwcu 2021 aż 93% glosujących w referendum chciało odwołania wójta, wśród ok 6,7 tys mieszkańców uprawnionych do głosowania zabrakło ok 200 głosów, aby referendum osiągnęło próg referendalny i było wiążące.
Należy tutaj zaznaczyć, iż przy takich referendach włodarze zwykle przybierają tę samą strategię: twierdzą, że referendum to strata pieniędzy (trzeba opłacić członków komisji) i nawołują do bojkotu referendum. Innymi słowy, ten kto idzie na referendum, jest wrogiem włodarza. Taka sytuacja wypacza tajność głosowania i jest sprzeczna z Konstytucją, ponieważ osoba idąca na głosowanie do lokalu wyborczego, gdzie zwykle w komisjach zasiadają przedstawiciele włodarza, z automatu staje się wrogiem panującej władzy, za co mogą spotkać ją konsekwencje w postaci zwolnienia z pracy w urzędzie czy wykluczenia z zamówień publicznych dla urzędu, czy innego rodzaju wrogich konsekwencji. Dotyczy to nie tylko samej osoby, która uda się do lokalu wyborczego – ryzyko ponosi cała rodzina.
Wracając do gminy Będzino, przez próg referendalny cały wysiłek inicjatorów spełzł na niczym, a niechciany wójt miał przynajmniej 10 miesięcy spokoju, bo to gwarantowała mu ustawa o referendum lokalnym. W praktyce jest to jednak więcej, bo po złożeniu wniosku z podpisami do komisarza trzeba jeszcze odczekać dodatkowe 2-3 miesiące na samo referendum, a 10 miesięcy to najwcześniejszy termin na ponowne złożenie wniosku z podpisami po nieudanym referendum.
Nieudane referendum zwykle dodaje pewności włodarzowi miasta czy gminy, bo to poniekąd jego zwycięstwo, choć w zwykle jest to zwycięstwo patologicznego, antyobywatelskiego prawa w Polsce.
Mieszkańcy gminy Będzino byli jednak niezłomni i nie zamierzali pozwolić na to, by arogancki wójt z ich podatków trwał na ciepłej posadce do końca kadencji. Z pomocą przyszła rada gminy, która nie udzieliła wójtowi absolutorium, a następnie widząc wysiłek i starania mieszkańców, podjęła uchwałę o drugim referendum w sprawie odwołania wójta. Drugie referendum odbyło się w lipcu 2022 r i tym razem udało się przełamać barierę progu referendalnego, a ponad 90% mieszkańców zagłosowała przeciwko wójtowi.
Wydawać by się mogło, że to już koniec kariery wójta. Nic bardziej mylnego, polskie prawo daje możliwość odwołanemu wójtowi ponownego startu w przedterminowych wyborach, z czego niechciany wójt gminy Będzino skorzystał. I może to i dobrze. Opinia publiczna przekonała się o jego rzeczywistym poparciu, bo w wyborach progu już nie ma, a więc tu już wójt nie zniechęcał, lecz zachęcał do udziału. Na niewiele się to zdało, wynik 12% to sromotna porażka, a frekwencja w wyborach przedterminowych była niewiele wyższa niż w referendum, które zdecydowało o odwołaniu. W referendum brało udział 2,2 tys mieszkańców, w wyborach przedterminowych 2,7 tys, przy 6,7 tys uprawnionych.
Podsumowując, wójt gminy Będzino, mając rażąco niskie poparcie społeczne, trwał sobie na stanowisku, które gwarantowało mu prawo i gdyby nie ogromne zaangażowanie i determinacja obywateli w referendum i dodatkowe kilkaset osób, dzięki którym udało się przełamać próg referendalny, trwałby sobie do końca kadencji i robił co mu się podoba, nie przejmując się opinią publiczną. Trzecie referendum byłoby już niemożliwe, ponieważ wg przepisów kolejny wniosek może być złożony po 10 miesiącach, ale nie później niż 8 miesięcy przed wyborami. Ponieważ wybory maja być na wiosnę 2024, pozostaje za mało czasu na okienko referendalne.
W ostatnim czasie z inicjatywa odwołania włodarza miasta w referendum wystąpili też mieszkańcy Elbląga. Niestety, nie udało się zebrać wymaganej ilości podpisów, więc referendum nie będzie, choć pamiętajmy, że nawet jak by było, to szanse na przekroczenie progu w większym mieć są marne.
Pojawia się zatem pytanie, czy obywatelskie inicjatywy referendalne mają w ogóle sens? Szanse na skuteczne odwołanie wójta tą drogą są niewielkie – natomiast ryzyko szykanowania obywateli-inicjatorów ze strony władz – bardzo duże. Straszeniem referendum można jednak co nieco wyegzekwować od włodarza miasta, tak jak to się stało w Wieliczce w 2021 roku, gdzie w końcu po 20 latach oczekiwań wielu mieszkańców dostało asfalt na dziurawe drogi.
Oczywiście, referendalną inicjatywę odwołania lokalnego włodarza ma też rada gminy czy rada miasta. Skorzystali z tego prawa właśnie radni gminy Będzino przy drugim referendum, które okazało się skuteczne. Trzeba mieć jednak na uwadze inną ordynację wyborczą w małych gminach, gdzie obowiązują jednomandatowe okręgi wyborcze, dzięki czemu radni są bardziej niezależni (mogą powołać swój komitet do wyborów, nie muszą prosić się o miejsce na listach). Natomiast w gminach i miastach powyżej 20 tys. mieszkańców, po reformie w 2018 roku, zmieniono ordynację na listy wyborcze tworzone przez komitety. I tak w wielu miastach i gminach włodarz wygrywa wybory ze „swoimi” radnymi w jednym komitecie, którzy następnie stoją za nim murem w głosowaniach nad absolutorium, bo zwykle mają powiązania z urzędem, spółkami komunalnymi lub inne interesy wynikające z wdzięczności włodarza za przychylność.
W sejmie od ponad roku leży poselski projekt ustawy o zmianie ustawy o referendum lokalnym, który jest mniej „zaporowy” wobec obywateli jeśli chodzi o ilość podpisów oraz próg referendalny. Byłyby to z pewnością korzystne zmiany, które pozwoliłyby skuteczniej eliminować patologię z samorządów, jednak nie rozwiązuje kwestii tego, że nadal ktoś musi wystąpić z inicjatywą referendalną, co jednocześnie oznacza narażenie się obywateli na szkalowanie i groźby ze strony włodarza i jego układu.
Warto zatem rozważyć, czy przy wydłużeniu kadencji wójtów, burmistrzów i prezydentów do 5 lat, nie należałoby wprowadzić obowiązkowego referendum absolutoryjnego w połowie kadencji. Obowiązkowego w sensie, że w każdym mieście i gminie w Polsce takie bezprogowe referenda poparcia dla włodarza by się odbywały z automatu, bez inicjatorów, którzy muszą tracić czas na zbiórkę podpisów, wykładać swoje pieniądze na promowanie inicjatywy i prawników.
Przy okazji takiego referendum lokalnego można by było przeprowadzać referendum merytoryczne, tj. zadawać mieszkańcom pytania w kluczowych sprawach lokalnych. Prawo do ustalania pytań miałaby rada miasta czy gminy oraz mieszkańcy po uzbieraniu odpowiedniej ilości podpisów.
Obecne prawo chroni patologię w samorządach i w praktyce uniemożliwia skuteczną kontrolę obywatelską oraz niezwłoczną eliminację włodarza, który nie ma poparcia społecznego. Dzięki zaporowemu prawu niechciany włodarz i jego prezesi w spółkach mogą arogancko trwać przy władzy pobierając sowite wynagrodzenia i opłacając swój układ z podatków mieszkańców.
Bez zmian w prawie patologia w samorządach jest bezpieczna, a kontrola obywatelska jest fikcją. W obecnym stanie prawnym w Polsce słuszne jest powiedzenie, że obywatele przed wyborami są wyborcami, a po wyborach już tylko podatnikami.
Bartłomiej Krzych („Pan Bartek”)– ekonomista-analityk, działacz społeczny, bloger na stronie www.panbartek.pl. Przedstawiciel Stowarzyszenia Otwarta Wieliczka, działającego na rzecz ochrony praw obywatelskich w Wieliczce i okolicach. Miłośnik kominków, przeciwnik przepisów zakazujących drewna, walczący z kłamliwą propagandy alarmów smogowych. Zwolennik szwajcarskiego modelu społecznego.
Basen przy Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie od pół roku jest zamknięty. Najpierw wakacyjny remont, później – rzekome oszczędności na prądzie, których równie dobrze można było poszukać w zarobkach dwóch polityków zatrudnionych na uczelni. Nagłośnienie tematu polityki na uczelni na niewiele się zdało – basen na uczelni pozostaje zamknięty, a polityka na uczelni nabiera tempa.
Basen przy UEKu miał być nieczynny do końca I semestru. Nie jest jednak wiadome, co dalej z basenem po feriach. Według doniesień medialnych, decyzja o tym czy będzie otwarty od nowego semestru ma zapaść w przyszłym tygodniu.
Dla przypomnienia, pierwotnie po remoncie basen miał być udostępniony studentom w październiku z początkiem roku akademickiego. Tak się jednak nie stało, a rektor Stanisław Mazur tłumaczył to koniecznością ograniczania kosztów, przy czym za jego kadencji rektorskiej tylko dwóch pracowników, będących równocześnie politykami samorządowymi z Nowego Sącza i Tarnowa, zarobili w ciągu roku więcej, niż te basenowe oszczędności. Mowa o dr Krzysztofie Głuc oraz dr Jakubie Kwaśnym – przewodniczących rad miasta Nowy Sącz i Tarnów. Ich kariera menedżerska na uczelni przyśpieszyła za czasów rektora Mazura, który powołał ich na nowe stanowiska bez konkursów. Temat szczegółowo opisywałem we wpisie na blogu, który był apelem o ograniczenie polityki na Uczelni i racjonalne gospodarowanie Uczelnią w interesie studentów.
Na tę sprawę uwagę zwróciła również Gazeta Krakowska:
Rektor i władze uczelni jednak nic sobie nie miały do zarzucenia i wydały oświadczenie, które można skrócić do jednego zdania „te pieniądze im się po prostu im się należały”.
Dla przypomnienia, wg oświadczeń majątkowych uczelniane dochody dr Głuca podwoiły się za rządów rektora z 240 tys. do 514 tys., a dr Kwaśnego ze 166 tys do 313 tys zł. To kosmiczne kwoty w porównaniu do przeciętnych zarobków wykładowców.
Jak widać, polityka na UEKu popłaca, i to słono.
To jednak nie wszystko. Mimo szumu w mediach w tej kontrowersyjnej sprawie, rektor Mazur nie przejął się zbytnio i nie zamierzał ograniczać polityki. Pod koniec października brał udział w konferencji polityków samorządowych w Wieliczce, gdzie burmistrz również zamknął basen po remoncie. Opisałem to również na blogu:
W Wieliczce basen jednak ruszył od listopada, basen na UEK nadal zamknięty i niepewne jest jego ponowne otwarcie od przyszłego semestru. Co prawda, spoglądając na plan finansowo-rzeczowy Uczelni, rok 2023 ma się zamknąć ponad 7 milionową stratą, podobnie jak rok 2022, jednak inne uczelnie, jak i małe gminy takie jak Niepołomice dają sobie radę i basen utrzymują otwarty. Jak to zatem jest, że na uczelni kształcącej menedżerów basen jest zamknięty, a uczelnia przynosi coraz większe straty? Poniżej tabela z planu rzeczowo-finansowego uczelni na rok 2023 (w tysiącach zł)
Z pewnością przyczyniają się do tego rosnące koszty energii, ale wiele wskazuje na to, że przyczyną jest również polityka. Spore zarobki 2 politycznych wykładowców to tylko dwa udowodnione przypadki rozpasania działaczy politycznych na uczelni, ilu ich jest w praktyce, trudno powiedzieć.
A polityka na UEku rozkręca się na dobre. Rektor wziął udział w dwóch sondażach wyborczych na prezydenta Krakowa. Mimo, iż poparcie w sondażach miał w okolicy 1%, nie zraża go to do dalszej aktywności politycznej.
Pod koniec roku rektor zorganizował szereg wykładów rektorskich z politykami opozycji. Zaproszeni byli znani politycy m.in. Szymon Hołownia, Jerzy Buzek, Jacek Majchrowski.
Z początkiem stycznia rektor Mazur spotkał się z burmistrzem Wieliczki Arturem Koziołem, szykującym się do startu w wyborach do parlamentarnych wraz z innymi włodarzami miast. Spotkanie dotyczyło organizacji konferencji w zadłużonej po uszy Wieliczce. Hasło konferencji Samorząd 6.0.
Burmistrz Wieliczki od dłuższego czasu unika kontaktów z mieszkańcami, pojawia się tylko na imprezach, na których wszyscy są uśmiechnięci. Tam, gdzie są samorządowe problemy – tam go nie ma. Dobitnym tego przykładem było zebranie mieszkańców w Wielickim magistracie dotyczące szerzącej się „patodeweloperki” wynikającej z błędnie uchwalonego planu zagospodarowania. Na umówione spotkanie sala magistratu wypełniła się mieszkańcami, ale przez 20 min nie mieli z kim rozmawiać, bo nie było ani burmistrza, ani jego zastępców. W końcu na pytania mieszkańców odpowiadali radni i urzędnicy, którzy jednak do rozmowy nie byli za bardzo przygotowani. Burmistrz Wieliczki jednak olewa nie tylko mieszkańców, ale i radnych, bo zwykle nie pojawia się na sesjach rady miejskiej. Patologii samorządowych w Wieliczce można by mnożyć, choćby kuriozalny budżet obywatelski, który od wielu lat co roku jest wygrywany przez spółdzielnie stworzone przez radnych i sołtysów. Taka to demokracja i samorząd 6.0 po wielicku.
Wróćmy jednak do rektora Mazura. Skąd nagle to zamiłowanie do samorządu? Oczywiście, można to jakoś podczepić pod ekonomię, zwłaszcza pod katedrę z której profesor się wywodzi, tj. gospodarkę i administrację publiczną. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że chodzi tu bardziej o promowanie się jako samorządowca, który zasługuje na miano prezydenta Krakowa.
Rektor podejmuje już nie tylko wizerunkowe kroki polityczne, ale również formalne. Jak się okazuje w ostatnim czasie zostało zarejestrowane stowarzyszenie Lepszy Kraków, zarejestrowane w okolicy Uniwersytetu Ekonomicznego, przy ul. Rakowickiej, gdzie pomieszczenia ma katedra Gospodarki i Administracji Publicznej, związanej z rektorem.
Jak widzimy w rejestrze, prezesem Stowarzyszenia Lepszy Kraków został Tomasz Wojtas, związany również z fundacją FUNDACJA GOSPODARKI I ADMINISTRACJI PUBLICZNEJ, gdzie widnieje jako wiceprezes.
Stowarzyszenie Lepszy Kraków ma już swój profil na Facebook i kanał na youtube z jednym krótkim filmikiem – na którym przemawia nie kto inny, jak właśnie Pan Stanisław Mazur, który zachęca do pracy nad „lepszym Krakowem”.
Na profilu facebook Stowrzyszenia możemy już zobaczyć relację ze spotkania inauguracyjnego, które wypełniło salę Teatru KTO. Skąd nagle setki zacnych osób w jednym miejscu na zaproszenie Stowarzyszenia, która działa 3 miesiące? Kto miał do czynienia z organizacją takich eventów wie, że takiego przedsięwzięcia nie da się zorganizować bez zaplecza politycznego i finansowego. Stowarzyszenie jest promowane przez wykładowców związanych z UEK, m.in. byłego ministra gospodarki Jerzego Hausnera, zasiadającym m.in. w radzie Fundacji Gospodarki i Administracji publicznej oraz radzie nadzorczej miejskiej spółki Trasa Łagiewnicka SA.
Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że to stowarzyszenie to projekt polityczny na nadchodzące wybory samorządowe i wypromowanie rektora na kandydata na Prezydenta Krakowa.
Kilka dni temu sam rektor Stanisław Mazur na swoim Facebooku udostępnił posty Stowarzyszenia Lepszy Kraków ze spotkania inauguracyjnego, zachęcając do współpracy.
Rektor chce, żeby Kraków był lepszy, otwarty. Czy aby jednak jest w tym wiarygodny? Czy jego zarządzanie uczelnią zmieniło ją na lepszą i otwartą? Czy raczej uczelnia zaczęła służyć do budowania zaplecza politycznego kosztem studentów?
Póki co, uczelnia przynosi rekordowe straty, basen pozostaje zamknięty, a otwarta została polityczna kampania wyborcza do wyborów samorządowych na urząd prezydenta Krakowa.
Od 10 lat mamy w Polsce intensywną walkę ze smogiem, która kosztuje nas ogromne pieniądze i mocno odbija się na polskiej gospodarce zwłaszcza w czasie kryzysu energetycznego. Mimo znacznej poprawy powietrza, słynna liczba 45 tysięcy zgonów rocznie z powodu smogu wcale się nie zmniejszyła, a co do długości życia cofnęliśmy się wręcz 20 lat wstecz.
Jak podał niedawno portal Obserwator Gospodarczy, oczekiwana długość życia w Polsce spadła do poziomu z 2003 roku. Co prawda w głównej mierze jest to efekt ograniczenia dostępu do służby zdrowia podczas covidowych lockdownów, aczkolwiek na wykresach widzimy, że długość życia w Polsce w zasadzie przestała rosnąć już od 2014 roku.
Z powodu czystszego powietrza nie zmniejszyła się również ilość zgonów. Bazując na oficjalnych danych w ostatnich latach była ona rekordowa, nawet 100 tys. wyższa niż w latach wcześniejszych.
Ciekawsza jest jednak to, ze teoretyczna ilość tzw. przedwczesnych zgonów przypisywanych „smogowi” (zanieczyszczeniom powietrza), wyliczana przez Europejską Agencję Środowiska również wzrosła. Jest to ta słynna liczba 45 tysięcy, często podawana w mediach, np tu:
W raporcie z 2015 roku czytamy, że w 2012 roku dla Polski szacowano 44,6 tys przedwczesnych zgonów przypisywanych pyłom zawieszonym PM2.5, których wtedy średnioroczne stężenie dla kraju wynosiło 23,9 ug/m3.
Do 2018 rok stężenia pyłów zawieszonych PM2.5 w Polsce udało się obniżyć o ok 10%, jednak wyliczona liczba zgonów nie zmalała, a wręcz wzrosła – do 46,3 tysiąca – tak wynika z danych raportu Europejskiej Agencji Środowiska z 2020 roku.
Podobnie jest ze stężeniami tlenków azotu NO2. Dla Polski w 2012 roku przy wyższych stężeniach liczbę przedwczesnych zgonów przypisywanych tlenkom azotu szacowano na 1600, a w 2018 – mimo poprawy powietrza, już na 1900.
Z czego wynikają te wzrosty? Europejska Agencja Ochrony Środowiska po prostu zwiększyła sobie przelicznik… i stąd ta różnica. W praktyce liczba 45 tys. jest liczbą abstrakcyjną, wyliczoną wg wzoru matematycznego na podstawie liczby ludności kraju, poziomu stężeń zanieczyszczeń oraz dobranego przelicznika zgonów. Nijak ma się to do rzeczywistości i ewidencji z kart pacjentów, w których ewentualnie można by się w Polsce dopatrzeć ok 50 (nie tysięcy) zgonów rocznie spowodowanych zanieczyszczeniami powietrza – głównie w wyniku zatrucia tlenkiem węgla, czyli czadu.
Co ciekawe, w większości krajów Europy, np. Francji i Włoszech szacowana liczba przedwczesnych zgonów spadła wraz ze spadkiem stężeń pyłów PM2.5.
Polska nie jest jednak osamotniona – mimo poprawy powietrza liczba przedwczesnych zgonów przypisywanych pyłom PM2.5 wzrosła również w Niemczech do poziomów niemal o połowę wyższych niż w Polsce, tj. 63 tysięcy, o czym się w mediach oczywiście nie mówi.
Poniżej tabela porównawcza i linki źródłowe do raportów Europejskiej Agencji Środowiska (EEA).
W ostatnim czasie kilku lekarzy, którzy nie powielali covidowo-szczepionkowej propagandy strachu, spotkali się z ukaraniem przez Izby Lekarskie, mimo iż czas pokazał, że mieli rację i opierali się o argumenty naukowe. Tymczasem wielu lekarzy w kwestii wpływu smogu na zdrowie wypowiada publicznie tezy zupełnie nieoparte o naukę i ewidencję medyczną. W związku z tym, złożyłem wniosek do Okregowej Izby Lekarskiej o zbadanie, czy te wypowiedzi lekarzy o smogu nie są naruszeniem kodeksu Etyki Lekarskiej. Przykład na filmiku poniżej, a pod filmem treść wniosku.
Od połowy listopada do 12 grudnia trwał Plebiscyt Edukacyjny na najlepszego wykładowcę akademickiego, organizowany przez Gazetę Krakowską. Głosować można było SMSami lub wykupionymi przelewem pakietami. Tryb głosowania sprawiają, że wygrana w zasadzie zależy od zaangażowanych środków pieniężnych. I tak właśnie było w tegorocznym głosowaniu, gdzie liczba głosów zwyciężczyni w 10 minut wzrosła niemal czterokrotnie.
Wyniki głosowania w konkursie dostępne są na stronie:
Przypadki takich rozstrzygnięć w tych plebiscytach są znane od dawna. Przykładowo, rok temu w powiecie wielickim w ostatnim dniu głosowania wystrzeliły w górę liczby głosów kandydatom – znajomym burmistrza Wieliczki Artura Kozioła. Byłemu wiceburmistrzowi, obecnemu prezesowi basenu w Solnym Mieście, w jeden dzień liczba głosów wzrosła ze 176 głosów aż do 1485 głosów. Podobnie było w przypadku kolegi burmistrza ze szkolnych lat, nauczyciela Marka Czerwińskiego, który w komentarzach internetowych nie przypisywał sobie żadnego udziału w manipulacjach głosami. Jemu również przybyło masowo głosów ostatnim dniu głosowania w kategorii działalność społeczna, co dało pewne zwycięstwo m.in. nad inicjatorką wielu charytatywnych akcji powiatu wielickiego Anną Kowal czy piszącą wielickie kroniki i organizującą historyczne prelekcje Jadwigą Dudą. Cóż, może burmistrz zrobił taki prezent swoim znajomym bez ich wiedzy, a być fani i znajomi burmistrza skrzyknęli się w ostatni dzień głosowania?
Oczywiście sami kandydaci mogą się bronić – że to nie oni. Teoretycznie nawet mogą nie wiedzieć kto nabił im tych głosów, może jakiś cichy wielbiciel? A być może redakcja Gazety Krakowskiej dopisuje głosy, aby wybrać kandydatów, którzy im się podobają? Tego nie wiemy, bo głosowanie jest tajne i nie widać kto ile głosów oddał. Jeśli ktoś nie śledzi i nie spisuje danych, nie dowie się również w jakim tempie kandydatom przybywało głosów.
Trudno jednak nie nabierać podejrzeń, że takie rzeczy dzieją się przy udziale tych kandydatów, którzy mają parcie na szkło i chcą wybić się w mediach.
Natomiast to co się stało w tegorocznym plebiscycie na nauczyciela akademickiego roku było wyjątkowo ordynarne. Głosowanie trwało do 21:30 i jeszcze o 21:20 Małgorzata Snarska z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, od początku liderka rankingu, miała niemal dwukrotną przewagę – 640 do 354.
Zaledwie pięć minut później liczba głosów dr Inż. Natalii Schmidt-Polończyk wzrosła trzykrotnie do 923, dając jej bezpieczne prowadzenie.
Finalnie o godz. 21:30 z wynikiem 1281 głosów reprezentantka AGH w Krakowie wygrała plebiscyt:
Trudno sobie wyobrazić, żeby w te 5-10 minut nagle tysiąc osób tak sprawnie wysłało SMSy. Taki przyrost głosów wynikał raczej z zakupu dużego pakietu głosów i szybkim wykorzystaniu go w ostatnich 10 minutach głosowania. Sympatycy z elitarnego koła naukowego Index i studenci z Koła Analizy Danych przy Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie, którym patronuje Małgorzata Snarska, wspierali głosami swoją wykładowczynie i analizowali przebieg głosowania spisując dane i robiąc zrzuty ekranu.
Czy warto w taki sposób wygrywać konkursy i czy taki styl stawia zwycięzcę w pozytywnym świetle?
Kupno 1000 głosów to wydatek ok 3600 zł – w przypadku zajęcia 1 miejsca – zwraca się, bo nagroda główna to 3000 zł, a dodatkowo zwycięzca zostanie wymieniony w artykule prasowym i może sobie dopisać sukces do CV. Zatem z ekonomicznego punktu widzenia, warto było zaryzykować i „zainwestować” w głosy dające wygraną, jednak czy takie postępowanie faktycznie przysparza sympatyków i daje poczucie dumy wygrywającemu?
Redakcja Gazety Krakowskiej i jej odpowiedników w innych regionach powinna przemyśleć tryb głosowania. Być może należałoby rozważyć wartościowanie głosów – np. w taki sposób, by te oddane na początku były więcej warte, niż te oddane pod koniec głosowania. Trudniej byłoby wtedy o takie manipulacje w końcówce. Można również jako zwycięzcę uznawać tego, kto przez najwięcej dni znajdował się na 1 miejscu.
W obecnej formie, udział w tym plebiscycie staje się kontrowersyjny i zniechęca niektórych do udziału. Przykładowo, znana polska skrzypaczka Agnes Violin w 2021 roku odmówiła udziału w podobnym plebiscycie i zażądała wycofania jej kandydatury.
Były wicemarszałek wielokrotnie kłamał i poniżał Pana Bartka z Wieliczki – inicjatora obywatelskiej inicjatywy „TAK dla palenia drewnem”, ale 1 grudnia krakowski sąd wydał wyrok uniewinniający wbrew dowodom i zasadom prawa.
W filmie analiza całego procesu krok po kroku, z dowodami i fragmentami rozprawy.
Film można oglądnąć w przyspieszonym tempie na przykład 1,5x
Więcej informacji i dokumentów o obywatelskiej inicjatywie jest tu:
Jutro 11.01 o godz. 9:00 w sali nr 3 w Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym przy Ul Rakowkickiej w Krakowie obędzie się posiedzenie w sprawie skargi na Strefę Czystego Transportu w Krakowie (sygn. II SA/Kr 484/23). Pan Bartek będzie brał udział w tym procesie – oprócz tego będą rozpatrywane też 2 pozostałe skargi na SCT, m.in. wojewody. Damy znać o wyniku. Od 8:30 Pan Bartek będzę dostępny dla mediów pod nr 519-871-528 oraz messengerem. Na 10:40 zaplanowana jest konferencja prasowa pod WSA.
—–
23 listopada Rada Miasta Krakowa podjęła uchwałę, która już od lipca 2024 roku ma ograniczyć możliwość wjazdu starszych auta spalinowych do Krakowa. Stowarzyszenie Otwarta Wieliczka wystosowało petycję do Wojewody Małopolskiego z wnioskiem o stwierdzenie nieważności uchwały Rady Miasta Krakowa w sprawie ustanowienia Strefy Czystego Transportu (SCT) na terenie całego Krakowa, wskazując na irracjonalność tych zapisów.
27 listopada drogą elektroniczną wysłaliśmy Wojewodzie poniższą petycję.
PETYCJA W SPRAWIE UNIEWAŻNIENIA ZAKAZU AUT I MOTOCYKLI SPALINOWYCH W KRAKOWIE
Jako przedstawiciel Stowarzyszenia Otwarta Wieliczka, mając na uwadze działanie na rzecz praworządności i obrony praw obywatelskich, działając w interesie wielu sympatyków Stowarzyszenia z Wieliczki, Krakowa i całej Małopolski,
sprzeciwiam się wprowadzeniu tzw. „Strefy Czystego Transportu” (SCT) na terenie całego Krakowa i zwracam się do Wojewody jako organu nadzoru o wydanie rozstrzygnięcia nadzorczego stwierdzającego nieważności uchwały Rady Miasta Krakowa z dnia 23 listopada 2022 z powodu irracjonalności jej zapisów, a konkretnie:
1. Jej sprzeczności z:
– uchwały Program Ochrony Powietrza dla Województwa Małopolskiego z dn. 28 września 2020 r.
– ustawy prawo o ruchu drogowym art. 22 ust. 2
– ustawy o drogach publicznych art. 19 ust. 5.
– art. 31 oraz art. 64 Konstytucji Rzeczpospolitej Polski
2. Negatywnych aspektów społecznych dotykających nie tylko mieszkańców Krakowa, ale i całej Małopolski.
UZASADNIENIE
Na wstępie należy zaznaczyć, iż w konsultacjach społecznych nad projektem uchwały SCT zdecydowana większość uwag nie popierała projektu. Niejasne są zapisy co do motocykli (gdzie dać nalepkę) czy wydawania nalepek (tylko korespondencyjnie, co utrudnia szybkie uzyskanie). Najbardziej kontrowersyjnym aspektem jest jednak objęcie SCT całego Krakowa, w jego granicach administracyjnych, które są przeciętnemu obywatelowi nieznane. Objęcie SCT całego Krakowa jest niezgodne z Programem Ochrony Powietrza (POP), który przewidywał pilotażowe wprowadzenie pilotażowej strefy w ramach II Obwodnicy Krakowa oraz docelowej strefy wewnątrz IV obwodnicy Krakowa.
W przeciwieństwie do całkowitego zakazu spalania paliw na terenie Krakowa, SCT nie dotyczy tylko mieszkańców Krakowa. Do krakowskich firm, szpitali czy instytucji na co dzień dojeżdża wielu mieszkańców całej Małopolski, a ponadto turyści z całej Polski i Europy. Należy mieć na uwadze, że kierowca zjeżdżając z autostrady A4 czy drogi ekspresowej S7 w Krakowie, automatycznie trafia do SCT, bez możliwości zawracania. Podobnie wjeżdżając do miasta z drogi wojewódzkiej czy krajowej, w wielu przypadkach dojeżdżający nie będą mieli możliwości zawrócenia lub zjechania w inną drogę, ponieważ granice administracyjne Krakowa, na których będą obowiązywać zapisy SCT, w większości przypadków nie będą dawały możliwości zjazdu czy zawracania.
Innymi słowy, granice strefy SCT powinny być tak ustanowione, by dać możliwość zawrócenia lub zmiany kierunku jazdy w celu ominięcia SCT zgodnie z przepisami Prawo o ruchu drogowym.
Należy mieć na uwadze, iż Miasto Kraków jest zarządcą dróg krajowych, wojewódzkich i powiatowych jedynie w granicach administracyjnych miasta, a więc nie może ustanawiać znaków informujących o SCT przed granicami miasta w miejscach umożliwiających zjazd lub zawracanie.
Ustanowienie SCT na terenie całego Krakowa oznacza również, że obrzeża miasta takie jak Swoszowice, os. Wadów czy Przylasek Rusiecki, gdzie ruch samochodowy jest znacznie mniejszy, również będą objęte tym zakazami. Na obrzeżach Krakowa ponadto problem zanieczyszczeń powietrza jest znacznie mniejszy, niż w centrum Krakowa. Objęcie SCT całego Krakowa jest zatem nadmierną ingerencją władz państwowych w prawa i wolności obywatelskiej (art. 31 Konstytucji) oraz naruszeniem prawa własności (art. 64) Konstytucji, ponieważ wielu właścicieli zostanie pozbawionych prawa do korzystania ze swoich aut bez odszkodowania w imię fałszywych sloganów o czystym powietrzu, którego w Krakowie nigdy nie będzie z uwagi na postępującą, bezmyślną zabudowę i brak przewietrzania.
Wspomniana uchwała ma też szereg negatywnych aspektów społecznych. Utrudnia dojazd biedniejszym mieszkańcom Małopolski (mających starsze auta) do krakowskich szpitali czy nawet do punktów przesiadkowych na komunikację miejską P+R. Ponadto Uchwała nie przewiduje się dopłat do wymiany aut ani zintensyfikowania połączeń komunikacji publicznej, która jest obecnie ograniczana w Krakowie.
Ponadto wprowadzenie SCT nie będzie miało istotnego wpływu na poprawę powietrza w Krakowie, podobnie jak wprowadzenie całkowitego zakazu spalania paliw nie miało istotnego wpływu na poprawę powietrza. Od czasu uchwalenia całkowitego zakazu paliw stałych w Krakowie powietrze się poprawiło we wszystkich miastach wojewódzkich w Polsce bez wprowadzania całkowitego zakazu. Odbyło się to dzięki wymianom pieców i rozsądniejszej polityce zagospodarowania przestrzennego, która w Krakowie jest nieprzemyślana i pro-smogowa.
Zapisy uchwały o SCT utrudniają poruszanie się starszymi motocyklami i skuterami, które mają spalanie na poziomie 2-3 litrów paliwa na 100 km, a dopuszczają poruszanie się przez pojedyncze osoby nowszymi autami terenowymi lub sportowymi spalającymi np. 20 litrów paliwa na 100 km.
Ruch samochodowy powoduje zwiększenie zanieczyszczeń powietrza nie tylko przez emisję spalin, ale wzniecanie pyłów na drodze oraz wydzielanie pyłów z klocków hamulcowych czy zużytych opon – to dotyczy również aut nie objętych restrykcjami SCT.
Czas lock-downów związanych z COVID-19 pokazał, że ograniczenie ruchy samochodowego o ponad 50% nie spowodowało poprawy powietrza. W dniach 1-11 kwietnia 2020, kiedy obowiązywało rozporządzenie o zakazie przemieszczania się, stężenia zanieczyszczeń w Krakowie były podobne, jak w dniach 1-11 kwietnia 2019 r.
Ponieważ krakowska uchwała o SCT jest w pierwszą w Polsce i może być wzorem dla innych miast, szczególnie ważne jest jej wnikliwe zbadanie i niedopuszczenie bubla do obrotu prawnego.
Bartłomiej Krzych Przedstawiciel Stowarzyszenia OTWARTA WIELICZKA
Załącznik. 2 Mapki sytuacyjne zjazdów z A4 i S7 na granicy Krakowa i Wieliczki. Przykłady niepotrzebnych odcinków SCT przy zjazdach z A4 i S7 między Wieliczką a Krakowem.