Historyczna skala psucia złotówki. Polacy tracą najmocniej w Europie.

Oficjalne dane ekonomiczne pokazują, że Polacy na depozytach tracą rocznie prawie 4%, najbardziej w Europie i najbardziej od przeszło 20 lat… Mimo to prezes Narodowego Banku Polskiego, Adam Glapiński jest spokojny. 9 kwietnia odpowiadał na pytania dziennikarzy na konferencji prasowej poświęconej bieżącej sytuacji ekonomicznej w Polsce. Padło wiele pytań o inflację, podwyżki stóp, interwencje walutowe czy rosnącą bańkę spekulacyjną na rynku mieszkaniowym. Prezes rozwiewał wszelkie wątpliwości przekonując, że polityka NBP jest słuszna. Czy aby na pewno?

Zgodnie z art. 227 Konstytucji Narodowy Bank Polski odpowiada za wartość polskiego pieniądza. Podstawowym celem NBP jako banku centralnego, zgodnie z art. 3 ustawy o NBP jest:
„utrzymanie stabilnego poziomu cen, przy jednoczesnym wspieraniu polityki gospodarczej Rządu, o ile nie ogranicza to podstawowego celu NBP.

W uproszczeniu, NBP powinien dbać o wartość pieniądza i zapobiegać tzw. psuciu monety, który powoduje spadek siły nabywczej pieniądza. Innymi słowy, sytuacja idealna to taka, gdzie ceny są stabilne, a jeśli rosną, to posiadający oszczędności w bankach nie tracą na skutek wzrostu cen.

Czy tak się dzieje obecnie? Otóż wręcz przeciwnie. Popatrzmy jak kształtowała się relacja inflacji i oprocentowania depozytów na przestrzeni ostatnich 20 lat:

Żródło: opracowanie wlasne www.panbartek.pl na podstawie danych ze stooq.pl oraz nbp.pl

Jak widać, jeszcze do niedawna, a dokładniej do kwietnia 2019 roku procentowy wskaźnik inflacji w skali rok do roku był wyższy niż bankowa stopa procentowa WIBID1Y, po której banki komercyjne przymują depozyty na rok. W praktyce zleży ona od głównej stopy referencyjnej, ustalanej przez NBP, wynoszącej obecnie 0,1% (czyli prawie zero). Od połowy 2019 roku na skutek przyspieszającej inflacji depozyty w banku tracą na wartości w zasadzie tak samo, jak pieniądze trzymane w skarpecie. Depozyty w zasadzie nie są oprocentowane, a wartość pieniądza spada o ok 3-4% w skali rocznej. Realna stopa procentowa, a więc oprocentowanie depozytów pomniejszone o inflację w lutym wynosiło ok -3,7%i było najniższe w ciągu ostatnich 20 lat, a w zasadzie w całej historii.

Żródło: opracowanie wlasne www.panbartek.pl na podstawie danych ze stooq.pl oraz nbp.pl

Powyższy wykres, w uproszczeniu oznacza, że jeszcze do niedawna trzymając oszczędności w banku na depozycie, chroniliśmy je przed utratą wartości, tj przed inflacją. Obecnie inflacja zżera oszczędności Polaków na niespotykaną wcześniej skalę. Za rok przetrzymania pieniędzy w banku na lokacie nie otrzymamy żadnych zysków, a po roku kupimy za te pieniądze znacznie mniej.

Rosnąca inflacja to efekty masowego dodruku pieniądza (psucia monety). By ratować gospodarkę, NBP zwiększył w ciągu roku ilość pieniądza o prawie 20%, podczas gdy we wcześniejszych latach było to ok 5-10% rocznie. Należy przy tym dodać, ze polityka rządowa (fiskalna, oddzielna od NBP) również sprzyja inflacji z uwagi na pompowaniu pieniędzy poprzez programy socjalne. Dzieje się to we współfinansowaniu zadłużenia rządu przez NBP, czego w teorii nie powinno być.

Psucie pieniądza oczywiście nie występuje tylko w Polsce – drukuje też amerykański bank centralny, czy europejskie banki centralne. Inflacja w Polsce jest najwyższa spośród krajów UE, jednak nawet jak wezmiemy pod uwagę europejskie kraje spoza UE, to i tak Polacy na swoich oszczędnościach bankowych tracą najmocniej…

Opracowanie własne www.panbartek.pl na podstawie danych www.tradingeconomics.com

Kraje takie jak Turcja, Ukraina czy Rosja mają znacznie wyższy wskaźnik inflację niż Polska, ale zarazem wyższe stopy procentowe. Zatem ulokowanie środków w banku chroni ich oszczędności przed utratą wartości. W Grecji, mimo iż depozyty podobnie jak w Polsce nie sa oprocentowane, to jednak z uwagi na spadające ceny ich oszczędności nie tracą na wartości.

Jeszcze w 2016 roku, zanim prezes Adam Glapiński objął stanowisko w NBP, a na jego miejscu był Marek Belka, depozyty w bankach nie tylko chroniły oszczędności Polaków, ale również pozwalały realnie zarabiać ponad 2%. Działo się to za sprawą delikatnej deflacji – więc spadających cen w ujęciu ok -1% rocznie oraz oprocentowania depozytów w wysokości ok 1,5%. W sumie, realnie depozyty złotowe pozwalały zarobić 2% rocznie i pod tym względem Polska była nie tylko w czołówce Europejskiej, ale i światowej. Tak wyglądało zestawienie realnych stóp procentowych w Europie na początku 2016 roku:

Opracowanie wlasne www.panbartek.pl na podstawie danych www.tradingeconomics.com

A tak kształtowały się konkretne wskaźniki gospodarcze dla tych krajów:

Opracowanie wlasne www.panbartek.pl na podstawie danych www.tradingeconomics.com

Wśród największych 50 gospodarek świata, Polska była wtedy na 7 miejscu. Poniższa tabela była sporządzona w maju 2016, oprócz danych o inflacji i stopach procentowych zawiera również inne wskaźniki ekonomiczne dla tych krajów.

Opracowanie wlasne www.panbartek.pl na podstawie danych www.tradingeconomics.com

Ówczesna polityka makroekonomiczna Polski (końcówka rzadów PO-PSL i końcówka prezesury Marka Belki w NBP) były w tamtym momencie niekorzystne dla rozwoju gospodarczego Polski – polityka monetarna NBP była zbyt restrykcyjna. Firmy nie były chętne do brania kredytów i inwestowania w rozwój i nowe przedsięwzięcia, które zawsze wiążą się z ryzykiem, skoro miały gwarantowane realne 2% zysku na lokatach. To wiązało się jednak z ok dwa razy wyższym bezrobociem niż to, które mamy obecnie (w 2016 roku było to 10%, teraz 5%).

Polityka rządów PiS oraz prezesa Glapińskiego jest odwrotna. O ile początkowe posunięcia rządowe PiS związane z programem 500+, który pobudził popyt w gospodarce z punktu widzenia polityki rozwojwej było dobrym posunięciem, o tyle dalsze programy socjalne i oraz utrzymywanie zerowych stóp procentowych przy rosnącej inflacji jest już poważnym zagrożeniem dla gospodarki, ponieważ prowadzi do sztucznego utrzymania zatrudnienia tam gdzie nie jest potrzebne oraz do baniek spekulacyjnych na rynku nieruchomości oraz rynkach akcji.

Mimo spadku popytu na wynajem lokali, zwłaszcza biurowych, popyt na mieszkania nie zmalał, a wręcz przeciwnie, wzrósł. Polacy masowo biorą tanie kredyty kupując spekulacyjnie nieruchomości, w tym mieszkania do tzw. „chowu klatkowego”, a więc zbudowane po taniości bez odpowiedniej infrastruktury, na ciasnych osiedlach. Często też nie po to, żeby w nich mieszkać, lecz po to, by ulokować w nich kapitał i zarobić. Dane za marzec 2021 pokazują, że popyt na kredyty wzrósł najmocniej od 10 lat, aż o 36,8%!

https://businessinsider.com.pl/twoje-pieniadze/mieszkania-bez-wkladu-wlasnego-rzad-ma-nowy-pomysl-na-pomoc-dla-mlodych/tkckwpq

Jak by tego mało, rząd planuje dodatkowo wesprzeć kupujących mieszkania, poprzez zagwarantowanie im wkładu własnego. Zatem zarówno polityka fiskalna – rządowa jak i monetarna – banku centralnego to świadome windowanie cen nieruchomości i nakręcanie bańki spekulacyjnej. Zwłaszcza, że dzieje się to w dobie kryzysu i niepewności oraz fatalnych warunkach demograficznych w Kraju – umiera rekordowa ilość osób, a dzietność jest na rekordowo niskim poziomie i nie zapowiada się, by moda na duże rodziny wróciła.

Ujemne realne stopy procentowe powodują, ze oprócz nieruchomości, kapitał szuka zysków na giełdach. I tak się dzieje również na polskiej Giełdzie Papierów Wartościowych, a najlepiej pokazuje to indeks małych spółek SWIG80, który mimo kryzysu gospodarczego spowodowanego COVIDEM jest obecnie najwyżej od ponad 10 lat, a kursy większości tych spółek w ciągu roku wzrosły o ponad 100%.

https://stooq.com/q/?s=swig80&c=20y&t=c&a=ln&b=1

Podsumowanie:

Prezes Adam Głapiński mówi o sobie, że jest konserwatystą. Niestety są to tylko słowa, bo konserwatywne podejście do polityki pieniężnej powinno być nastawione na zachowanie wartości pieniądza, a nie tworzenie baniek spekulacyjnych oraz ryzyka wzrostu inflacji, a w konsekwencji ryzyka załamania kursu walutowego.

Większość kredytobiorców nie jest świadoma tego, jaki wpływ na ratę kredytu ma wzrost oprocentowania. Obecne oprocentowanie kredytów na poziomie 0,2% plus marza, to ok 2%. W przypadku rozchwiania inflacji i kursu walutowego, oprocentowanie może wzrosnąć do 5, albo i 10%, a wysokość rady kredytu się podwoi.

Nieustanne powtarzanie i przyzwyczajanie opinii publicznej, że stopy procentowe pozostaną rekordowo niskie za całej jego kadencji a pewnie i dłużej, jest jak mówienie przez doradców kredytowych w 2007 roku, że kurs franka spada więc będzie dalej spadał, więc trzeba brać we franku kredyt, to się zarobi i na wzroście wartości nieruchomości, a i kredytu będzie mniej do spłaty. W efekcie masę osób wzięło kredyty frankowe po kursie ok 2,00-2,20 zł, po czym kurs franka wystrzelił najpierw na 3 zł, a potem na 4 zł i taki jest do tej pory.

https://stooq.com/c/?s=chfpln&c=20y&t=c&a=ln&b&svg

Czy rząd lub NBP ostrzegał wtedy przed nadmiernym zadłużaniem się społeczeństwa w kredyty walutowe? Nie. Wszyscy się cieszyli, że gospodarka hula, deweloperzy budują i sprzedają, banki wciskają kredyty i rżną klientów na walutowych spreadach, a ludzie cieszyli się, że w końcu mają własne mieszkanie…

Obecnie sytuacja może być podobna, tylko zamiast spadającego kursu franka i masowych kredytów walutowych, mamy spadające oprocentowanie złotówki i masowe kredyty złotowe. W przypadku konieczności podniesienia stóp procentowych, efekt będzie podobny, a odczuje to cała gospodarka i społeczeństwo. Starzejące się społeczeństwo, ze słabą demografią i coraz bardziej wygodnym i zdemoralizowanym młodym pokoleniem, zapatrzonym w telefon i samych siebie.

Oby rozwiązaniem na kryzys nie okazał się powrót do komunizmu, co niestety staje się coraz bardziej realne. Eliminacja niezależnej klasy średniej i uzależnienie społeczeństwa od władzy rządowej i korporacji niestety przybrało w ostatnim czasie na sile…

Poniżej wcześniejsze wpisy w tematyce NBP i polityki monetarnej: